Kolor z przestworzy recenzja książki

Estimated read time 5 min read

Mackowaty horror narodził się w umyśle posępnego samotnika  z Providence. Ów mężczyzna przeklinając zimno i pogarszające się zdrowie, przy słabym świetle lampy, w ubogim, wynajmowanym pokoju gdzieś w Rhode Island, obmyślał sprawy rzeczywistości wykraczającej nasze pojmowanie. Wyobraźnią dawał życie straszliwym stworom, które gdzieś w ciemności, na dnie morza i w najmroczniejszych snach wgryzały się w delikatne umysły nic nie znaczących istot, którymi jesteśmy. Przypominają one najbardziej plugawe i nieludzkie potwory naszego świata. Ich ciała są tak szkaradne i groźne, że wszelki ich opis wymyka się naszej gramatyce i słownikom. Jedynie niezręczne próby przywołują porównania do ośmiornic, kolorów, pradawnych bogów z rzeźb całego antycznego świata.

Książka „Kolor z przestworzy” wydany przez wydawnictwo SR w 1996 roku był pierwszą moją stycznością z twórczością twórcy Mitologii Cthulhu (wcześniej jakiekolwiek pojęcie o niej miałem dzięki RPG „Zew Cthulhu”). Mijają lata i do dziś uważam, że ten zbiór opowiadań jest najlepszy w dorobku Mistrza Macek. Mamy do czynienia prawie ze zbiorem „The Best of…”. Brakuje kilku opowiadań, a wywaliłbym też jedno. Inne tytuły wydane przez to wydawnictwo to; „Dagon”, „Reanimator”, „W poszukiwaniu nieznanego Kadath” i „Przypadek Charlesa Dextera Warda”.

No ale przejdźmy do krótkiego omówienia tego tomu.

„Zew Cthulhu” to najważniejsze opowiadanie, które powinni znać gracze „Zew Cthulhu” RPG. Historia dzieli się na 4 podrozdziały opisujące mroczne wydarzenia, które miały miejsce w kilku miejscach w Ameryce, a dotyczące tajemniczej statuetki przedstawiającej dziwną istotę z twarzą z mackami niczym ośmiornica, skrzydłami nietoperza i otyłym ciałem. Opowiadanie składa się ze wspomnień i dzienników uczestników koszmarnej przygody.  Podobną formę ma cała literacka twórczość autora (co mnie nie dziwi, w końcu jest twórcą głównie listów, których pisał kilka dziennie!). Ten manewr ma niejako przekonać nas do prawdziwości zeznań (taki para faktoid) i wywołać zbliżoną reakcję co słuchowisko „Wojna Światów” z ‘38. Niestety „Zew Cthulhu” nie jest najciekawszą i najlepszą pracą Lovecrafta. Dużo lepiej prezentuje się (ba! Uważam, że to najlepsze opowiadanie w tomie!) „Widmo nad Innsmouth”, którego akcja dzieje się niedaleko Arkham (charakterystycznego, lovecraftowskiego, ale nieistniejącego w rzeczywistości miasta). „Kolor z przestworzy” i „Koszmar w Dunwich” również się wyróżniają ciekawym klimatem. Niestety wszystkie opowiadania prozy pisarza mają podobną fabułę, trochę na jedno kopyto; nic nie wiedzący i normalny człowiek doświadcza paranormalnych zjawisk – pojawiają się okrutne i przedwieczne potwory z ciemności. Ludzie szaleją i w ostatnim momencie przed utratą zmysłów opisują przyczyny swojego upadku.

Język Lovecrafta jest dość charakterystyczny… dość ubogie opisy, które stara się wyjaśnić niepoczytalnością i niesamowitym okolicznościom, w których jego bohaterowie postanowili opisać „nieopisywalne”. Jest w tym jakiś urok, jednak kiedy się czyta kolejne opowiadanie, ciężko wmówić sobie, że narrator jednego opowiadania, to zupełnie inna osoba. Jest to jednak pisarz „kultowy” na którym wychowali się współcześni wielcy pisarze grozy (nie szukam daleko – Stephen King). Głównym atutem pisarza nie jest jego wątpliwej jakości talent pisarski i „nieprzewidywalne” historie, a niezwykła umiejętność kreowania „TEGO klimatu”. Każde jego opowiadanie, choćby działo się wiosną, jest ponure i niepojące. Ameryka w jego twórczości jest obca i niebezpieczna. Pełna dzikich istot, oraz szalonych i niebezpiecznych ludzi.

Muszę niestety przyczepić się do wydawcy. Choć każde opowiadanie poprzedza piękny i klimatyczny obrazek współgrający z opowiadaniami, to czcionka, której użyto sprawia, że czyta się to ciężko. Brak światła jest dodatkowym elementem, który męczy oczy, a i tak czytelnik musi się przebić przez męczący styl pisania Lovecrafta. Kolejnym niepowodzeniem jest zupełnie nieudana okładka i ta wkurzająca czcionka z nazwiskiem pisarza potraktowana gradientem. Piramidę można przeboleć. Wolałbym coś prostszego… np. Znak Starszych Bogów.

Mimo, że wybór tekstów nie jest wg mnie kompletny, to z wszystkich wydanych do tej pory zbiorów opowiadań pisarza z Providence jest najlepsze. Polecam je wszystkim, którzy wcześniej nie brali pod uwagę czytania horrorów sprzed II Wojny Światowej. Jest to nieco inne spojrzenie na horror, którego mamy mnóstwo w literaturze (pełnej wampirów, Szatana, czy seryjnych morderców). Dla mnie potwory z mackami to zupełnie inny, jakby pełniejszy obraz horroru s-f. Horror jako konsekwencja nauki, nie dający się jednocześnie przez nią wyjaśnić, jest dużo ciekawszy od horroru religijnego, folklorystycznego, czy sensacyjnego. Choć niewiele osób się chce ze mną tu zgodzić, a szkoda.

PS. Gdyby ktoś mnie poprosił o zrobienie własnego tomu z opowiadaniami H.P Lovecrafta (już to widzę), to dodałbym zamieniłbym „Ducha Szaleństwa”, na „Muzykę Ericha Zana”. Dorzuciłbym jeszcze „Dagona”, „Piekielną ilustrację” i „W górach szaleństwa”. 



autor recenzji: Kamil Mirkowicz. Jesteśmy częścią portalu StacjaKultura.pl

You May Also Like

More From Author