Rok nie wyrok recenzja książki

Estimated read time 5 min read

Ową wiązankę rzucił pod nogi Piotrowi Milewskiemu, reporterowi Radia Zet, umieszczając go w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Polski reporter znajdując się zbyt blisko budzącego podejrzenia samochodu, został aresztowany za posiadanie kokainy. Mówiąc innymi słowy: został wrobiony w posiadanie cracku, za co mógł spędzić nawet 9 lat w nowojorskim, słynącym z niechęci do „białasów” więzieniu. Ale jak powiedział broniący go adwokat, którego najmniej interesowały dalsze losy faceta z odległej Polski, miał szczęście, że złapali go w Brooklynie. Jak każdy narkoman czy diler, Milewski miał prawo skierować sprawę do Sądu Terapeutycznego Okręgu Kings, gdzie przyznając się uniknąłby aresztu na rzecz przymusowej terapii odwykowej. I dziękując losowi za tę jakże wyszukaną alternatywę, dziennikarz podąża drogą numer dwa.

Mogłoby się wydawać, że możliwość przymusowej terapii jest rekompensującym darem od losu. Dziennikarz na co dzień pracował w redakcji, wracał do domu, prowadził jak każdy normalne życie, spędzając wieczory z kolegami, książką, czy telewizją. Co jakiś czas zgłaszał się na godzinną terapię, gdzie osiągając kolejne etapy programu małych kroczków zbliżał się do stuprocentowej wolności. Przez godzinę mówił i słuchał o tym,  jak się czują jego towarzysze, czasem nawet oglądał z grupą jakiś film pijąc państwową colę i zagryzając państwowe chipsy. Oddawanie moczu do analizy na obecność narkotyków nie była dla niego problemem – Milewski bądź co bądź nie ćpał, co najwyżej mógł narzekać na stojącego za nim strażnika Jorge – onanistę o chodzie cichym jak wampir, który bezczelnie przypatrywał się aktowi, który w założeniu powinien być aktem intymnym. Ale los zakpił po raz kolejny komplikując to, co wydawałoby się takie proste.

Czy „białas” z długimi włosami, w obcisłych dżinsach, który zarzeka się, że znalazł się tutaj przez przypadek może odnaleźć się wśród grupy czarnych, rapujących dilerów, wymieniającymi się radami jak przechytrzyć gliny? Nie jest mu łatwo. Po pierwsze: musi udawać idiotę – zobaczony z książką traktowany był jak biała owca czarnego świata. Po drugie: musi zacząć posługiwać się slangiem, a co ważniejsze – zrozumieć ten slang. Po trzecie: musi zdobyć zaufanie przestępców, niejednokrotnie kłamiąc i wymyślając na poczekaniu historyjki związane z jego rzekomą dilerką. Piotr Milewski podołał, stając się z przymusu „szalejącym reporterem”, który stworzył reportaż wciągający, brutalnie prawdziwy, momentami absurdalny i przede wszystkim warty przeczytania.

Nie da się ukryć, że książka opisująca absurdalną – bynajmniej dla nas, Polaków – sytuację wciąga. Wciąga tym bardziej, że czytelnik ma świadomość, że to, co wydaje się momentami śmieszne czy niewiarygodne wydarzyło się naprawdę. Ukazana mentalność Amerykanów nie jest przejaskrawiona, żadne ze słów nie zostało zmienione, doskonale obrazując sposób porozumiewania się środowiska dilerów. I choć jest to niezaprzeczalną zaletą reportażu, dla mnie bywało męczące. Niemal na siłę (ciekawa dalszej fabuły) odciągałam od siebie książkę w obawie, że zgłupieję od nadmiaru grypsu. Prymitywne, pełne przekleństw, nieprawidłowej składni i sprzeczne z zasadami gramatyki zdania, bombardowały mnie z każdej strony z siłą torpedy. I warto tutaj wyrazić uznanie dla autora, który nie dość, że nasłuchał się tego w obcym języku, to przetłumaczył tak, aby oddać właściwą mentalność współuczestników terapii. Dobitnie, wulgarnie, rażąco niepoprawnie.

Książka, pomimo że opisująca przykrą pomyłkę związaną z pewnymi ograniczeniami normalnego funkcjonowania, zawiera także opis sytuacji śmiesznych. Do takich można zaliczyć rozmowę grupy na temat maskowania malinki, którą zrobi inna niż żona kobieta. I tak mogłam się dowiedzieć, że można ją rozdrapać udając przy żonie uczulenie. Można także grubym kablem uderzyć się w szyję, by powstała po uderzeniu pręga maskująca niewygodne znamię. Wśród bardziej cywilizowanych sposobów był popularny make-up w kolorze skóry, przy którym mężczyzna musi jednak uważać, by żona całowała go z tej drugiej, pozbawionej podkładu strony.

Bawiła mnie także nieświadomość Amerykanów dotycząca historii i życia w Polsce. Członkowie terapii zgodnie stwierdzili, że odległa Polska jest krajem biednym, gdyż w Wigilię nasze społeczeństwo pości, jedząc ryby i zupę z buraków bądź grzybów. Mało tego – z grzybów zebranych w lesie! Nie do pomyślenia było także dla nich, że w sklepie na półkach mógł stać wyłącznie ocet i musztarda. Wątek podsumowała murzyńska terapeutka, twierdząc, że „nie w każdym kraju wszystkim się przelewa tak jak w Ameryce”. Wielka Ameryka wsadzająca za kratki niewinne osoby.

Polecając z czystym sercem książkę, dodam, że jest to reportaż dla kobiet o mocnych nerwach. Przedstawicielki płci pięknej nie raz są wyzywane od najgorszych, a ich funkcja sprowadzana jest wyłącznie do roli kochanki i kucharki. Ale czego można wymagać od wielokrotnie skazanych z wielkiej Ameryki? Ja mogę jedynie powtórzyć za Kazikiem Staszewskim: „Książkę Piotra Milewskiego czyta się jednym tchem, podziwiając równocześnie pierwszorzędny warsztat pisarski. Wspaniały sposób na spożytkowanie wolnego czasu, a i niewolnego też. Polecam z całego serca”.

Autor: Piotr Milewski
Tytuł: Rok nie wyrok
Wydawca: Niebieska Studnia
Data wydania: 2008
Kategoria: Reportaż, sensacja
Ilość stron: 400
Oprawa: Miękka
Cena: 29,90
Autorka recenzji Marta Kalinowska. Jesteśmy częścią StacjaKultura.pl

You May Also Like

More From Author